Sebastian Karaś w wodzie przekracza kolejne granice

Jest rekordzistą Polski w przepłynięciu kanału La Manche, rekordzista Polski w 24-godzinnym pływaniu na basenie i zdobywcą 50-ciu medali Mistrzostw Polski we wszystkich kategoriach wiekowych.
Wywiad z Sebastianem Karasiem.

Jest rekordzistą Polski w przepłynięciu kanału La Manche, rekordzista Polski w 24-godzinnym pływaniu na basenie i zdobywcą 50-ciu medali Mistrzostw Polski we wszystkich kategoriach wiekowych. Teraz jego celem jest pokonanie dystansu, którego nikt nigdy nie pokonał – przepłynięcie 100 km przez Bałtyk. O swoich zmaganiach z żywiołem i walce z własnymi ograniczeniami i portalowi Gorilo.pl opowiada Sebastian Karaś. 

Sebastian Karaś podczas bicia rekordu w pływaniu 24-godzinnym na basenie w 2016 roku

 Sebastian Karaś podczas bicia rekordu w pływaniu 24-godzinnym na basenie w 2016 roku (fot. Rajmund Nafalski)

– Kiedy Pan przepłynął kanał La Manche to pomyślał Pan „zrobiłem to!” czy raczej „nigdy więcej!”?


– Zdecydowanie „nigdy więcej”! Po przepłynięciu byłem tak wyczerpany fizycznie i psychicznie, że nie byłem w stanie nawet poczuć satysfakcji z tego, co zrobiłem. Po prostu czułem, że nigdy więcej nic takiego nie chcę robić, nie chcę przeżywać takiego cierpienia. Satysfakcja, tak naprawdę, przyszła dopiero po kilku tygodniach. 

– Co w przepłynięciu kanału La Manche było najtrudniejsze?


– Najtrudniejsze było zniesienie zimnej wody. Płynąłem 20 września, więc temperatura była naprawdę niska – miała jedynie 15 stopni Celsjusza. Do tego dochodziło jednak wiele innych rzeczy, które mocno utrudniały pływanie. Startowałem o godzinie 4:30, więc na początku było całkowicie ciemno i nieprzyjemnie. Woda w kanale jest słona, więc nie dość, że przez kilka godzin chcąc nie chcąc ją piłem, to jeszcze utrudniała przyjmowanie jedzenia, które podawano mi z łódki asekuracyjnej. Ponadto nie dość, że podczas tak długiego pływania cały czasu czuje się ból mięśni, to jeszcze przez ten cały czas parzyły mnie meduzy.

Dużym problemem były też bardzo silne prądy, które mocno mnie znosiły i w efekcie zamiast 33 kilometrów (tyle wynosi w linii prostej droga z Anglii do Francji) przepłynąłem aż 41 kilometrów. W sumie zajęło mi to 8 godzin i 48 minut, a to i tak nieźle, bo był to najlepszy wynik w 2015 roku i jeden z najlepszych w historii pływania w kanale La Manche.

– Nie kusi Pana, żeby spróbować ponownie?


– Nie, to już jest za mną i chcę się skupić na innych celach. Tym bardziej, że ostatnio byłem na obozie, gdzie była zimna woda i sobie to wszystko dokładnie przypomniałem. Od zawsze miałem problem z marznięciem w wodzie, co związane jest m.in. z niskim poziomem tkanki tłuszczowej. Jak byłem dzieckiem, to marzłem nawet na basenie przy 27 stopniach Celsjusza. Dlatego właśnie chciałem popłynąć w kanale La Manche w zimnej wodzie, żeby powalczyć ze swoją słabością

– Kolejnym wyzwaniem było przepłynięcie 100 kilometrów w Bałtyku.

– Tak, początkowo plan był taki, że miałem płynąć z Bornholmu do Kołobrzegu. Ostatecznie ze względu na wiatr zdecydowałem się wystartować z Kołobrzegu. Okazało się jednak, że to nie była najlepsza decyzja. Na statku, którym płynęliśmy z Bornholmu do Kołobrzegu, niesamowicie nas wybujało. Wszystkim szwankował błędnik, nabawiliśmy się choroby morskiej. Następnego dnia, czyli już w dniu startu, miałem problemy z chodzeniem, utrzymaniem równowagi. Niestety cała załoga przyjechała na miejsce, wszystko zostało zaplanowane, więc postanowiłem wystartować. Wskoczyłem więc do wody i płynąłem 8 godzin, ale niestety cały czas wymiotowałem i ostatecznie po ciężkiej walce musiałem przerwać próbę.

Sebastian Karaś podczas bicia rekordu w pływaniu 24-godzinnym na basenie w 2016 roku (fot. Rajmund Nafalski)

  Sebastian Karaś podczas bicia rekordu w pływaniu 24-godzinnym na basenie w 2016 roku (fot. Rajmund Nafalski)

– Zamierza Pan spróbować ponownie?

– Tak, najprawdopodobniej na przełomie lipca i sierpnia tego roku. Rozpocznę w Kołobrzegu i – mam nadzieję – zakończę w Bornholmie. Po prostu muszę trafić na ten jeden dobry dzień.

– Dystans blisko 100 kilometrów nie jest dla Pana obcy. W tym roku pobił Pan rekord Polski w 24-godzinnym pływaniu w basenie, pokonując blisko 97 kilometrów.

– I to mnie tylko utwierdziło w przekonaniu, że jestem w stanie przepłynąć taki dystans. Podczas tego 24-godzinnego pływania chciałem przede wszystkim sprawdzić, czy jestem w stanie to zrobić i jak się będę po tym czuć. Przez 24 godziny nie wyszedłem z basenu, miałem tylko bardzo krótkie przerwy na posiłki.

Wiem, że jestem w stanie popłynąć nawet więcej niż 100 kilometrów. Choć oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że w morzu będzie znacznie trudniej niż na basenie. Dużo zależy nie tylko ode mnie, ale również od warunków, fal. W przeciwieństwie do basenu nie będzie nawrotów, więc będzie ciągła praca ramion, na pewno będzie też zimniej, a przez kilka godzin całkowicie ciemno.

– Jak wglądają przygotowania do pokonania ponad 100 kilometrów w Bałtyku?

– W tym momencie pływam kilkadziesiąt kilometrów tygodniowo i w najbliższym czasie będę zwiększał obciążenia treningowe. Co 2 tygodnie będę wykonywał bardzo długi trening dochodzący nawet do 12 godzin. Oprócz codziennego pływania dochodzą do tego ćwiczenia siłowe i przyzwyczajanie żołądka do odpowiedniego jedzenia w trakcie pływania.

– Co się je podczas wielogodzinnego pływania?

– Przede wszystkim różnego rodzaju szejki i batony. Choć podczas tego pływania 24-godzinnego jadłem już w zasadzie wszystko. Po kilkunastu godzinach żołądek zaczął odmawiać posłuszeństwa, ale trzeba było coś jeść, żeby mieć siłę na dalszy wysiłek. Uratowała mnie wtedy zupa pomidorowa z pieczywem oraz – co ciekawe – mięso z burgera, które zamówił sobie kolega z basenu podczas mojego przepłynięcia.

– Ultramaratończycy często powtarzają, że długie dystanse biega się głównie głową, a nie nogami. Czy w pływaniu jest podobnie?

– Podobnie, bo oczywiście trzeba być perfekcyjnie przygotowanym od strony fizycznej, ale w drugiej części dystansu liczy się przede wszystkim głowa. Ból przy takim pływaniu jest nieunikniony, ale im lepiej jest się wytrenowanym, tym później on przychodzi. Z własnego doświadczenia wiem, że po 6 godzinie zaczynają niesamowicie boleć mięśnie, stawy i ścięgna i przez kolejne kilkanaście godzin trzeba sobie z tym bólem radzić. A do tego dochodzi wiele mniejszych problemów, jak otarcia skóry od wykonywania ruchu czy uwieranie czepka i okularów. Po tym 24-godzinnym pływaniu miałem zapuchnięte i zaropiałe oczy. Z tym wszystkim trzeba sobie radzić głową.

– Dlaczego wybrał Pan pływanie długodystansowe?

– Pływać zacząłem w wieku 8 lat i do 20 roku życia ścigałem się w stylu grzbietowym. Później stopniowo zacząłem się przerzucać na dłuższe dystanse – 5, 10 i 15 kilometrów. Startowałem w różnych zawodach: zarówno w mistrzostwach Polski, jak i zawodach międzynarodowych. Kiedyś wziąłem udział w zawodach z Helu do Gdyni na dystansie 20 kilometrów i stwierdziłem, że chcę pójść jeszcze dalej, zrobić coś czego jeszcze nikt nigdy nie dokonał. A nikt nie przepłynął 100 kilometrów w Bałtyku, który jest niezwykle trudnym i wymagającym akwenem.

– Na co dzień poza ciężkimi treningami prowadzi Pan własną akademię pływania. Kto może się do niej zapisać?

– W Akademii prowadzimy zajęcia zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Mamy wielu członków, bo ich liczba sięga już 300. Naszym celem jest zachęcanie ludzi do pływania i aktywnego stylu życia. Chcemy też zwrócić uwagę na umiejętności pływackie dzieci i młodzieży, bo wiemy, że każdego roku wiele osób tonie nad Bałtykiem i wielu innych miejscach.

Rozmawiał Maciej Pietrzyk 

Chcesz wiedzieć więcej? Zobacz na Facebooku Sebastian Karaś – 100 km wpław przez Bałtyk

Wyjeżdżasz za granicę?

Czuj się bezpiecznie i porównaj oferty 29 ubezpieczeń podróżnych.