Gosia Pazda-Pozorska. Biegiem po marzenia

Przygoda ze sportem rozpoczęła się u niej dramatycznie. Od śmierci klinicznej... Po wyjściu ze szpitala postanowiła, że nie zmarnuje już żadnej chwili.
gosia-pazda-pozorska-biegiem-po-marzenia

Przygoda ze sportem rozpoczęła się u niej dramatycznie. Od śmierci klinicznej… Po wyjściu ze szpitala postanowiła, że nie zmarnuje już żadnej chwili. Uprawiała kitesurfing, skakała na koniach, szalała na rolkach. Ale prawdziwą pasją okazało się bieganie. W 2013 roku przebiegła swój pierwszy maraton, a już pod koniec września tego roku stanie na starcie arcytrudnego 246-kilometrowego Spartathlonu. O życiu pełnym pasji, radości i energii portalowi Gorilo.pl opowiada Gosia Pazda-Pozorska.  

– Przygoda z bieganiem w Pani przypadku zaczęła się dramatycznie. Od śmierci klinicznej…
– Tak, 18 września 2008 roku urodziłam się po raz drugi. Wróciłam, bo… chyba coś mam jeszcze do zrobienia w życiu. Kiedy wyszłam ze szpitala stałam na deszczu płacząc z radości, że może on na mnie padać. Od tego czasu postanowiłam korzystać z życia na maksa, spełniając wszystkie swoje pragnienia.

Najpierw urodziłam córeczkę, żeby na zawsze został po mnie ślad. Późnie, kiedy zaczęłam wracać do formy, rozpętał się endorfinowo-sportowy szał. Nauczyłam się tego, czego zawsze chciałam: kitesurfingu, później skoków na koniach, szalałam na roklach, nartach, snowboardzie itp. Aż pewnego dnia w październiku 2013 roku obejrzałam reklamę obuwia sportowego, która mowiła: „załóż buty i idź pobiegaj”, a później było: „zapisz się na jakiś bieg uliczny i przebiegnij maraton”. Patrzyłam w ekran widząc tłumy uśmiechniętych ludzi, ubrałam buty i przebiegłam się w pobliżu domu, może ze 2 kilometry. Spodobało mi się!

I właśnie wtedy po powrocie z tej pierwszej przebieżki w internecie znalazłam najbliższy bieg uliczny – Bieg Niepodległości w Gdyni 11 listopada 2013 roku. Przebiegłam wtedy pierwsze w życiu 10 kilometrów z czasem 49 minut i 7 sekund. Dobrze to pamiętam: stałam i patrzyłam jak wręczają puchary najlepszym. Postanowiłam: „wrócę tutaj i też taki dostanę”. I tak było… rok później już łamałam 40 minut i było dokładnie tak jak chciałam…

Oczywiście po tej pierwszej dyszce, tak jak było na reklamie, zaczęłam trenować do maratonu na podstawie treningów ściąganych z internetu. Zrealizowałam cel i we wrześniu 2014 w Warszawie w 3 godziny i 18 minut przebiegłam go pierwszy raz. Dalej postawiłam sobie za cel – że w ciągu 5 lat złamię 3 godziny. Udało się o wiele szybciej, chociaż łatwo nie było. W Chicago zabrakło mi ponad 2 minunty, a w Austrii zaledwie 53 sekundy. Szczęcie dopisało na ziemi ojczystej w Gdańsku w 2017 roku, kiedy pobiegłam 2:59:31.

– We wrześniu 2013 roku przebiegła Pani pierwszy maraton, a już po trzech latach stanie Pani na starcie 246-ilometrowego Spartathlonu, jednego z najtrudniejszych biegów na świecie…
– Tak, to jest moje trzecie biegowe marzenie, które chciałabym zrealizować. Kiedyś w jakiejś gazecie przeczytałam o historii tego biegu i jak bardzo jest on ciężki. Uwielbiam stawiać sobie wysoko poprzeczkę, zatem i tym razem zaszalałam z marzeniem.

– Spartathlon jest biegiem, na który trzeba wywalczyć kwalifikacje. W jaki sposób ją Pani uzyskała?
– No właśnie tutaj pojawił się problem. Jak to wymyśliłam to wyjeżdżałam właśnie na maraton do Chicago, gdzie 9 października przebiegłam maraton z dużymi dolegliwościami żołądkowymi. Wróciłam do Polski z potężnym „jet lagiem” i przemęczeniem. Miałam zaledwie kilka dni, żeby się zregenerować, niestety chodząc przy tym do pracy, więc nie było łatwo. A już 22 października, czyli niespełna 2 tygodnie po maratonie na „kaliskiej setce” musiałam pobiec poniżej 10,5 godzin, żeby zdobyć kwalifikację na Spartathlon. Nie wiem jak, ale na spokojnie zrobiłam to w 8 godzin i 53 minuty. W styczniu 2017 były zapisy, więc innego terminu biegu kwalifikacyjnego już nie było. 

– Jak wyglądają Pani treningi do Spartathlonu?
– Pomaga mi najlepszy na świecie kolega trener Paweł Grzonka. Treningi niczym się nie różnią od tych do maratonu, no może trochę częściej biegam z oponą. Zaznacze jednak fakt, że nie tracąc nadziei, że pojadę do Aten we wrześniu, od początku roku biegałam ultra zawody np. Zamieć 24h, Wings for Life, 100 mil (161 km Szczecin-Kołobrzeg), 80 km (Tricitytrail), 70 km (Ultramazury), we wszystkich biegach stając na podium.

– Skąd bierze Pani na to wszystko siłę?
Nie wiem skąd ta niesamowita siła, która wciąż we mnie rośnie. To jakby wbudowany mur stalowy, który nie daje mi prawa do bycia zmęczonym. To mur ze wspomnień. Chwil kiedy nie mam wzroku, a słyszę. Chwil przerażenia, że nie mam pamięci. Chwil bólu, bo miałam złamaną w życiu każdą nogę i rękę. Chwil bycia przykutym do łóżka, pozbawionym równowagi. Chwil niemocy poruszania się i ciągłego uzależnienia od innych osób Teraz mogę. Mogę biegać. Więc nie mam prawa mieć kryzysów na trasie, bo muszę się cieszyć, że nie tkwię w którejś z tych koszmarnych chwil ze wspomnień.

– A jak godzi Pani treningi z pracą i życiem rodzinnym?
Najczęściej wstaję o godzinie 5, a czasami i wcześniej, żeby zrobić trening. Przygotowuję córkę do przedszkola i idę do pracy (pełny etat,jestem rehabilitantką od 14 lat), wracam i spędzam czas z rodzinką. Bardzo rzadko biegam po pracy, no chyba że strasznie leje z rana. Po prostu szkoda mi czasu, żeby nie spędzić go z bliskimi.

– To jak to jest, że biega Pani rano, ale w Słupsku prowadzi grupę Night Runners?
To też ciekawa historia. Pamiętam jak zaczynałam biegać: zima, bawełniany dres, tenisówki, wełniana czapka, kurtka puchowa… Nie znałam nikogo, kto biega, więc nawet ubrać się nie umiałam. Wiecznie endomondo w telefonie na ramieniu. Szukałam towarzystwa i akurat pewnego dnia mąż opowiedział, że w telewizji był wywiad z założycielami Night Runners i że szukają koordynatorów w innych miastach, prosząc o kontakt… także idealnie! Stwierdziłam, że założę taką grupę to więcej się dowiem o tym bieganiu i będzie mi raźniej trenować. I tak do dnia dzisiejszego zawsze we wtorki o 20:00 organizuje spotkania biegowe, jeździmy tez razem na zawody i spędzamy wesoło ze sobą aktywnie czas.

– Dlaczego chcąc wykorzystać w życiu każdą chwilę postawiła Pani akurat na sport, a nie na przykład podróżowanie?
– Podróżowanie… A gdzie praca, dom, wychowanie dziecka, rodzina? Sportem nikomu nie przeszkadzam, wręcz zaraziłam już nim męża i staram się również zaszczepić go mojej Zuzi. Wie Pan, są rzeczy ważne i ważniejsze. Sport to pasja. Zabawa. Uwielbiam ją. Daje radość życia, energię i uśmiech na twarzy. Ale trzeba pamiętać że życie dorosłe to też codzienne obowiązki. Wszystko jednak daje się pogodzić jak się tylko czegoś w życiu więcej chce!

Rozmawiał Maciej Pietrzyk

Chcesz wiedzieć więcej? Zobacz na Facebooku Gosiunia Pazda-Pozorska Biegiem po marzenia

Wyjeżdżasz za granicę?

Czuj się bezpiecznie i porównaj oferty 29 ubezpieczeń podróżnych.