Krasus. Poważny analityk, zwariowany sportowiec

Jeśli oglądasz telewizje informacyjne, pewnie nie raz słuchałeś opinii poważnego analityka nieruchomości Marcina Krasonia. Jeśli w internecie śledzisz sportowych blogerów, musiałeś natknąć się na nieco zwariowanego i pełnego pozytywnej energii biegacza i triathlonistę Krasusa.
krasus-powazny-analityk-sportowiec

Jeśli oglądasz telewizje informacyjne, pewnie nie raz słuchałeś opinii poważnego analityka nieruchomości Marcina Krasonia. Jeśli w internecie śledzisz sportowych blogerów, musiałeś natknąć się na nieco zwariowanego i pełnego pozytywnej energii biegacza i triathlonistę Krasusa. Jeden człowiek, dwa różne oblicza. O sportowej pasji i dzieleniu życia między pracę a treningi portalowi Gorilo.pl opowiada Marcin „Krasus” Krasoń.

– Dlaczego został Pan biegaczem?
– Aktywny byłem od zawsze. Kopałem piłkę, rzucałem do kosza i jeździłem rowerem – klasyka. Na studiach zacząłem więcej grać w piłkę i ładnych parę lat grałem w różnych warszawskich ligach szóstek. Ambitnie podchodziłem do sprawy, ale większe sukcesy się nie pojawiały. W ramach treningów uzupełniających czasem biegałem. Okazało się w końcu, że to lubię i przez rok jednocześnie biegałem i grałem w piłkę.

– Ale to nie piłka, a właśnie bieganie przerodziło się w życiową pasję…
– Między mną i bieganiem coś zaiskrzyło. Bieganie sprawiało mi przyjemność, spodobało mi się to, że w tym sporcie jestem zależny tylko od siebie, a nie jak w piłce nożnej – od kolegów z drużyny, a nawet decyzji sędziego.

– Czym jest dla Pana bieganie?
– Kocham trenować, uwielbiam się męczyć i czuję dreszcz emocji na myśl o rywalizacji. Uważam, że każdy człowiek, który ma pasję, ma szczęście, bo pasja to coś pięknego. Należy jednak pamiętać o tym, by się nie zatracić, bo granica jest śliska.

Absolutnym numerem jeden w bieganiu są dla mnie ludzie, których dzięki niemu poznałem. Jedni pojawiają się i znikają, a inni zostają dłużej. Bardzo długo. „Kocham tych człowieków”, słowa jednego z moich przyjaciół, których poznałem dzięki bieganiu, najlepiej oddają relacje, które powstają.

– Który z dotychczasowych biegów najlepiej Pan wspomina?
– W ubiegłym roku, po raz drugi, wziąłem udział w jednym z najpopularniejszych biegów ultra w Polsce – Biegu Rzeźnika. Ponad 80 km po Bieszczadach ma jedną trudność wyróżniających je od innych zawodów: biegnie się to w parach. Z Łukaszem „Belą” Belowskim rzetelnie trenowaliśmy zimę i wiosnę, by w maju stanąć na starcie zwarci i gotowi. I… zaskoczyło. Wszystko poszło najlepiej jak mogło i zajęliśmy siódme miejsce na prawie osiemset par. To było dla mnie niesamowite przeżycie i ogromny sukces.  

– A czy jest trasa, na którą nie chciałby Pan już wrócić?
– Bardzo nie lubię upałów, mój organizm ciężko je znosi, mam za sobą kilka startów w ponad 30 stopniach, m.in. triathlon na dystansie 1/2 IM w Chodzieży, podczas którego przegrzałem się do tego stopnia, że miałem halucynacje. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Niestety, sezon triathlonowy to lato, a latem można się takich temperatur spodziewać. Niewykluczone więc, że jeszcze nie jeden raz przyjdzie mi się męczyć w takich warunkach.

– No właśnie, na bieganiu Pan nie poprzestał, ale został triathlonistą. Jak to się stało?
– To sprawka Michała Sadraka, kumpla z byłej pracy. Obaj biegaliśmy i on postanowił zrobić krok dalej, spróbować czegoś nowego. Rok później poszedłem w jego ślady i… wpadłem jak śliwka w kompot. Triathlon to arcytrudny i przepiękny sport, w którym ostateczny wynik zależy od bardzo wielu czynników. Praktycznie nie umiałem pływać, więc było to dla mnie dodatkowe wyzwanie. Do dziś pływanie jest moją zdecydowanie najsłabszą stroną i przed kolejnym sezonie chciałbym solidnie nad tym popracować.

– Ale już tytuł Ironmana zdobył Pan już w tym sezonie.
– W lipcu zadebiutowałem na pełnym dystansie Ironman na jednej z najlepszych imprez na świecie – Challenge Roth. To, co tam przeżyłem zostanie mi na zawsze i choć ze sportowego wyniku jestem nie do końca zadowolony, to był to najlepsza impreza, w jakiej kiedykolwiek wziąłem udział.

– Ile tygodniowo Pan trenuje?
– W szczycie przygotowań do debiutu w Ironmanie (3,8 km pływania, 180 km roweru i 42,2 km biegu) trenowałem po 13-15 godzin w tygodniu, z czego duża część przypada zawsze na weekend, gdy robimy np. 5 godz. roweru lub długą zakładkę (trening łączony).

– W jaki sposób godzi Pan życie zawodowe z taką ilością treningów?
-Życie wyczynowego triathlonisty to nie lada wyzwanie logistyczne. Trzeba połączyć treningi w trzech dyscyplinach sportu (a do tego rolowanie, rozciąganie i siła!) z pracą i życiem osobistym. Pomagają wyrozumiali bliscy oraz sprawna organizacja czasu. Dużo łatwiej jest, gdy odpuścimy marnowanie czasu na patrzenie w telewizor czy scrollowanie internetu. Ponadto żelazna dyscyplina jeśli chodzi o pobudkę znacznie ułatwia życie. Elastyczny czas pracy to także wielka zaleta. Łatwiej mi, gdy przy biurku mogę pojawić się pół godziny później.

– A skąd pomysł na założenie drużyny sportowej Smashing Pąpkins?
– Historia rozpoczęła się jesienią 2013 roku. Gdzieś w rozmowie z ekipą ObozyBiegowe.pl padło hasło, by zmotywować ludzi do regularnego robienia pompek. Pod roboczą nazwą Smashing Pąpkins grupa zgromadzona wokół czwórki blogerów (oprócz mnie współzałożycielami drużyny są: Run BO, Błażej Suchą Szosą oraz Rafał Wybiegany) zaczęła pĄpować i… spodobało się. Do ekipy dołączało coraz więcej ludzi i dziś ponad 100 osób na całym świecie biega w koszulkach z naszym logo, dumnie robiąc pĄpki na mecie zawodów.

Rozmawiał Maciej Pietrzyk 


Chcesz wiedzieć więcej? Zobacz na Facebooku Biec dalej i wyżej – blog Krasusa lub czytaj na blogu Biec dalej

Wyjeżdżasz za granicę?

Czuj się bezpiecznie i porównaj oferty 29 ubezpieczeń podróżnych.